niedziela, 25 lutego 2018

Urodziła się notka. Jeszcze nie wiem jak wygląda, jaki przybierze ostateczny kształt, nie wiem czym się wypełni, ale już w tym momencie przeżywam cud narodzin. I mogłabym na tym temat zakończyć, ale nie, coś mnie od wewnątrz popycha do tego, by słów kilka nakreślić, by myśli już teraz tutaj  pozostawić. Przypominam o kawie, może zaczekać. Mam ochotę rozpocząć, inaczej niż zwykle, mój dzień. Bo przecież mogę, mogę mieć tak, jak chcę. Jakże się cieszę, że wracają chęci, przypływają pogodne myśli, że... odzyskuję czucie. Słoneczko ogrzewa skostniały szkielet, który powleczony jeszcze uśpioną cielesną powłoką, zaczyna wracać do żywych. Budzi się moc. Obserwuję oddech, wciągam poranne rześkie powietrze i współdziałam patrząc, jak się rozpływa, dbam o to by dotarło aż po czubki palców. 
A teraz w drugą stronę, spokojnie, leciutko... Kilka oddechów... Przenoszę myśli w okolice splotu, do centrum mojego istnienia. TU jest wszystko. Sprawdzam czy znowu, czy na pewno tam jest. Wyczuwam coś na kształt ciepłego pulsującego dysku, który promieniuje spokojnie, a ciepło wydostaje się i rozlewa na zewnętrznej powierzchni skóry. Tak, czuję ciepło, aż prawie pod brodą. Jaką nazwę mu nadać? Odrzucam tę myśl. Jest zbyt młoda i słaba. Chwiejna i siebie niepewna. Posyłam na parapet, żeby się wygrzała...
Myśl oddaloną zastępuje druga, a ta... przecież już tu była. Tę dobrze znam. To myśl kawowa, miła przypominajka, wsparta na innej, chyba serdecznej przyjaciółce, a za nią już się tłoczą kolejne, chyba wszystkie mają misję postawienia mnie na nogi. Jedna przez drugą, najpierw delikatnie, później z większą częstotliwością, zaczynają naciskać:  że pora wrócić, że tam też jestem potrzebna, że i tam też będę miała możliwości, i czas, i dużo przestrzeni... Ulegam, już się zbieram, niczego nie muszę pakować, bo to co najważniejsze zawsze noszę w sobie... Dobrze już, dobrze, mówię z niewymuszonym, mimowolnym uśmiechem. I wszystkie wyglądamy... wróć!!!... jesteśmy zadowolone :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz