Dziwny sen miałem z wieczora,
Trwał jakby przez wieczność całą -
Tyś była falą jeziora,
Ja byłem nadbrzeżną skałą.
Nie żałowałem tej zmiany,
Żem skałą, a nie człowiekiem;
Marzyłem, żem jest kochany...
A wiek przemijał za wiekiem -
Nie żałowałem, że głuchy
Głaz nic powiedzieć nie może...
Mówiły ze sobą duchy,
Jam niebo widział w jeziorze.
Tyś zawsze padała drżąca
Na moje piersi z granitu,
Złączona wśród lat tysiąca
Węzłami wspólnego bytu.
Kruszyłaś kamienne łono,
A jam się cieszył z zniszczenia,
Bo przeczuwałem spełnioną
Dolę zimnego kamienia.
Wiedziałem, że gdy do końca
Zamiary przywiedziesz zdradne -
Żegnając gwiazdy i słońca,
W objęcia twoje upadnę.
Byłem kiedyś zakochany, ale w jej świecie nie istniałem. Marzyłem wówczas, aby mnie chociaż znienawidziła i choćby przez to mnie zauważała, gdyż wszystko wydawało mi się lepsze od tej nieprzeniknionej, zimnej, bezbarwnej obojętności.
OdpowiedzUsuńCoś drgnęło... Coś jest na rzeczy, skoro wraca...
UsuńA może jest inaczej?
Jest to co JEST. Ty...jesteś, jej już nie ma ;)
Jakby to powiedzieć ... to była ta od drzazgi ;-)
Usuń